Trefl Sopot przegrał ze Śląskiem Wrocław 80:88 (14:25, 23:26, 22:21, 21:16) w trzecim spotkaniu ćwierćfinałowym Energa Basket Ligi.
Wrocławianie znów na przodzie
W zmagania lepiej weszli przyjezdni, którzy po 130 sekundach gry prowadzili 6:0. Co gorsza, kontuzji nabawił się Andrzej Pluta. Młody rozgrywający wrócił jeszcze na chwilę na parkiet, ale po przerwie już tylko odpoczywał. Nasze konto otworzył Jean, punkty zdobył też Strahinja, lecz wrocławianie nie tylko nie oddali prowadzenia, ale także powiększyli różnicę. Przy 7:17 na pierwszy czas zdecydował się Żan Tabak. Po przerwie gra się wyrównała, a to bardziej odpowiadało gościom. Po dziesięciu minutach gry na tablicy wyników mieliśmy 14:25.
Drugą kwartę rozpoczęła się od trójki Jarka, ale szybko tym samym odpowiedział Łukasz Kolenda. To mistrz Polski nadal miał inicjatywę. Po akcji „2+1” Kuby Nizioła dzieliło nas już 16 punktów. Sygnał do walki chciał dać żółto-czarnym Darious, który zdobył pięć oczek z rzędu, lecz następnymi punktowymi akcjami były trójki Mitchella oraz Martina i przy 24:41 o kolejną przerwę poprosił nasz szkoleniowiec. Niestety, rywale nie zatrzymywali się. Po trzech celnych wolnych Martina byli już na +23. Pomiędzy 18. a 19. minutą zanotowaliśmy serię 9-0, ale do szatni schodziliśmy przegrywając 37:51.
Premierowe minuty trzeciej kwarty były wyrównane. My musieliśmy jednak gonić, dlatego już w 25 minucie – przy 45:60 – na przerwę zdecydował się trener Tabak. Nie zmieniło to obrazu gry. Wrocławianie cały czas utrzymywali dwucyfrową przewagę. Na niespełna 180 sekund przed końcem Q3 zespoły dzieliło jedenaście oczek, ale Śląsk szybko odskoczył po trafieniach Bibbsa, Ramljaka i Dziewy. Ostatnia minuta należała do Rolandsa. Łotewski skrzydłowy dwa razy przymierzył zza łuku i było 59:72.
Ostatnią część meczu zainaugurowały punkty z faulem Wesley’a. Celny wolny środkowego mógł zbliżyć nas na -10, ale tak się nie stało. Zamiast tego dwa razy za trzy przymierzyli przyjezdni i ponownie odskoczyli na ponad piętnaście punktów. Na pięć minut przed końcem Śląsk miał już aż 21 punktów więcej. Mimo dużej różnicy żółto-czarni nie poddali się i do końca walczyli o odrobienie strat. Szczególne chęci wykazywał Strahinja, który później okazał się najlepszym strzelcem meczu. Ostatecznie stanęło na ośmiu oczkach różnicy, a Śląsk objął prowadzenie w serii.